więc, jak mówię

Soul, jest mi smutno i wstyd

piję bom smutny i sam pełen winy

wszystkie te dni… przebiegły, jak szalone. od pierwszego, który oddarł dotychczasowość od wyjątkowości, przez dnie następne. tutaj miało być dużo poważnego tekstu, jednak im więcej czytam, tym większy dystans.

bo i zabawniejsza stała się – a może jestem naiwna – sytuacja PO, której granat rozerwał się w ręku i Prezydent, na którego dezawuowaniu budowano słupki poparcia stał się teraz bohaterem narodowym, na który to piedestał wznieść go musiały te same media, które, jak posłuszne azory, warczały na niego szczute z ukrycia przez liberałów. więc marszałek Komorowski wkraczając na regencję, tłucze zadem całą porcelanę. raz mianując komisarza w Kancelarii Prezydenta, choć nie wszyscy ministrowie zginęli, a przeżył, co warto podkreślić,  zastępca szefa Kancelarii, dwa, obsadzając z galopu urzędy, które nie wymagają tak gwałtownego trybu. zwykły ruch, umacnianie pozycji itd. kategorycznie obstawałam przy opcji, że mon marechal nie ma szans na wybór, lecz, że nie będzie podmianki na Tuska. teraz już nie jestem pewna. zasadniczo zmienić go powinien kontrkandydat prawyborczy, ale prędzej zjem własne majtki, aniżeli PO postawi na Sikorskiego. a trzy, że właśnie Sikorski tak haniebnie zniszczył się starając się podlizać Platformie i opinii, co zasadzało się na usłużnym opluwaniu Kaczyńskiego. gdybym nie była odległa od organizacji, od inicjowania akcji społecznych, zorganizowałabym taką, polegającą na obrzucaniu Sikorskiego złotówami w związku z tą stówą, której się tak nachalnie domagał od Prezydenta. ech, Pikusiu, Pikusiu. takżeś niszczył ten urząd, takżeś poniewierał człowieka, takżeś nisko zstąpił w pomówieniach i drwinach, a nicżeś nie wskórał: samżeś zgłosił się do kandydatury o fotel i pozostałeś z zerwanym powrozem w rękach. dasz sobie z tym człowieku radę? maszże jeszcze sumienie?

jednakże, za mądrym Wildsteinem, „kremówki – tak; encykliki – nie”. bo i nie mam wątpliwości, że nie ostanie się kamień na kamieniu. mimo wiary Mickiewicza, że

Nasz naród jak lawa,
Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi;
Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi.

zdaje mi się, że ów ogień, to współcześnie tylko gnilec czułostkowości. tak, Kaczyński, jako durnostojka na regale, pluszak nędznej duszy, marne mizianko. nie ze wszystkim zgadzam się z Bielik-Robson, niemniej do tego właśnie zmierza to zagadywanie na śmierć tej śmierci. zrobimy sobie Kościuszkę, powiesimy na ścianie i siądziemy z czystym sumieniem [mane tekel fares] do śledzenia losów serialowych heroin. heroina jak heroina – odmóżdża i uzależnia.

jest jeszcze qui bono: nurt gazu łupkowego. o czym Tropiciel, ale także Łatynina

i wiele wiele wiele myśli